Faramuziński to szedł z siostrzeńcem swoim, Franusiem, jak go pieszczotliwie nazywał. Z powodu wielkich pomyślności, jakie ich obu w tym dniu spotkały, stary kawaler hulać postanowił. Udali się więc zaraz popołudniu na Kępę, zkąd powracali lądem i pieszo, aby apetytu nabrać i w ogródku dzień sutą kolacyą zakończyć.
— Śliczny to dzionek, mówił wujaszek do siostrzeńca, śliczny jak rzadko. Szampanem by go oblać należało, a przynajmniej dobrem piwem, wprost z lodu... Pani Michalina pozwoliła ci bywać, o Andzię się starać, a dla mnie, słuchaj Franek, dla mnie była dobra, jak nigdy! Czy ty wiesz, czy wiesz, mówił głos zniżając, żem ją dziś wycałował po rękach! Jak mi honor miły — i nie bardzo się nawet broniła.. Czy ty wiesz, czy wiesz, Franek, że ona miała dzisiaj w oczach coś, co opowiedzieć się nie da, coś dziwnie słodkiego i łagodnego. Ja nadziei nie tracę. Pomyślno chłopcze, jak będziemy żyli! Hę? Jak królowie! Ty weźmiesz córkę i będziesz szczęśliwy, ja wezmę matkę i będę jeszcze szczęśliwszy. Dwa domy pełne szczęścia! rozumiesz ty Franek, co to jest?
— A jeżeli nas nie zechcą? — wtrącił siostrzeniec.
— Nie gadaj — zechcą i wezmą. Andzia chybaby oczu nie miała, żeby jej się taki dzielny chłopak, jak ty, nie podobał — pójdzie za ciebie, jak amen w pacierzu, pójdzie — a gdy to się stanie, to moje papiery znacznie w górę podskoczą. Bo uważaj sam: dopóki Andzia w domu, matka ma wymówkę, że los córki
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom I.djvu/94
Ta strona została skorygowana.