Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom I.djvu/97

Ta strona została skorygowana.



IV.

Raniutko stróż Józef wyszedł z miotłą przed bramę. Słońce ukryte było za chmurami, powietrze parne i duszne. Burza wisiała w powietrzu. Odgłos dzwonów kościelnych wydawał się jakby przytłumiony i nie był donośny i czysty jak zwykle.
Wiatr się zerwał, a nad Wisłą i nad polami rozszalał się na dobre.
Chwiały gałązkami wielkie wierzby nadbrzeżne; marszczyła się i falowała powierzchnia wody; przewoźnicy, rybacy, piaskarze spieszyli na łódkach ku brzegowi; na tratwach pewien popłoch znać było. Oryle zabijali w dno rzeki wielkie żerdzie, aby pasy płynącego drzewa zatrzymać; opasłe szwaby na berlinkach, z fajkami w zębach, flegmatycznie, nie śpiesząc się, opatrywali kotwice i umacniali łańcuchy.
Od przystani, świszcząc przeraźliwie, kołami wodę bałwaniąc i kłęby dymu czarnego wyrzucając kominem, odpływał parowiec. Pokład jego był prawie pusty, gdyż podróżni pouciekali do kajut.