tą wiorstę. Przebyć taką drogę, tam i z powrotem na drezynie, to nie są żarty, tembardziej, że przez cały czas padał drobny deszczyk.
Powróciwszy z tej wycieczki, pan inżynier zabrał się do obiadu, który mu wyjątkowo smakował i bardziej jeszcze usposobił do snu.
Ległszy na sofie, byłby odrazu usnął, ale chciał dokończyć cygara i z przyzwyczajenia rzucił okiem na gazetę.
Gdy wziął ją do ręki, stała się rzecz nadzwyczajna. Zamiast przymykać oczy, pan inżynier coraz je szerzej otwierał, zamiast przycisnąć głowę do poduszki, podnosił się zwolna, podnosił, aż wreszcie wstał, przeszedł do okna i tu odczytał gazetę powtórnie.
Potem zadzwonił.
Zbiegła się cała służba zaalarmowana dzwonieniem o tak niezwykłej porze. Przybiegła i sama pani Janina przerażona, przypuszczała albowiem, że drogi jej małżonek nagle zasłabł i potrzebuje pomocy.
— Czegożeście zlecieli się tutaj?! — krzyknął opryskliwie.
— Sądziłam żeś zasłabł, mój kochany, po takiem zmęczeniu, ja ci zawsze powiadam, że ty za wiele pracujesz, Adolfie. Cóż ci potrzeba? dlaczegoś dzwonił?
— Każ mi dać jeszcze czarnej kawy i przyjdź, mam ci parę słów powiedzieć.
— Spać nie będziesz?
— Nie.
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom II.djvu/103
Ta strona została uwierzytelniona.