— Ale — mówił, — znacie mnie, że lubię porządek, że poniekąd uważany jestem nawet za pedanta.
— Więc cóż! przeliczysz swoje skarby z pedantyczną ścisłością i dosyć.
— Nie o to idzie, moi drodzy; tylko uprzedzam was, że podam się do dymisyi nie jutro, ani nie za tydzień, lecz w dniu, w którym owe miliony odbiorę.
— Formalista jesteś?
— Nie, moi kochani, od tego nie odstąpię. Ja za worek, wy za dworek, taka jest moja zasada. Zresztą, czy wy myślicie, że ja wierzę w jakieś tam zagadkowe sukcesye, albo że o nie dbam!
— On nie dba! Wybacz panie Adolfie, ale nie przypuszczam, żeby się znalazł naiwny, któryby ci uwierzył.
— Naturalnie! naturalnie.
— Nie wierzycie? Jak wam się podoba, ja wszakże trwam przy swojem i powiadam, że ani wierzę, ani dbam. Obchodzi mnie cała ta historya tyle, co przeszłoroczny mróz.
— To się zrzecz na naszą korzyść.
— I tego nie zrobię. Nie dbam, ale za okno nie wyrzucę, taka już moja zasada, a ja przedewszystkiem jestem człowiek zasad.
Po kolacyi pan inżynier udał się do hotelu na spoczynek. Aczkolwiek o sukcesyę nie dbał, jednak myśl o niej spać mu nie pozwoliła. Do samego rana prawie usnąć nie mógł, rozmyślał, zastanawiał się, dopóki zmęczenie nie wzięło góry nad podnieconym i rozgorączkowanym nieco umysłem.
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom II.djvu/111
Ta strona została uwierzytelniona.