z takim posagiem! Trzeba zaś mamie i to wiedzieć, że ów wice-dyrektor ma ogromne stosunki, mieć takiego w rodzinie to więcej znaczy niż majątek.
— Zapewne... powiedzże mi Adolfie, czy to młody człowiek?
— Młody!? to rzecz względna, są różne pojęcia o młodości. Można być dwudziestoletnim starcem i pięćdziesięcioletnim młodzikiem.
— Ale przecież, ileż ma lat?
— Wygląda na czterdzieści kilka.
— Przystojny?
— To także rzecz względna. Trochę może za nadto poważny, sztywny, ale niekiedy ożywia się. Między nami mówiąc, jest to stary kawaler, więc też ma swoje różne dziwactwa, ale zresztą, proszę mamy, ściśle biorąc, cóż to jest młodość? Krótka chwila. Co tak zwana uroda... głupstwo, nic więcej.
— Jednak gdyby Janinka była brzydka.
— Zapewne... chociaż teraz nie zważałbym na to. Ostatecznie taki wice-dyrektor to wyjątkowa partya.
— Z tego co mówisz, nie sądzę, żeby zrobił wrażenie na Stasi.
— Niech tylko Stasia na nim wrażenie zrobi... reszta do nas należy, od czegoż my jesteśmy? Mama od siebie, Janinka od siebie, ostatecznie i ja także coś powiem. Nie sposób żeby połączonym naszym usiłowaniom nie udało się przekonać jej, a choćby nawet popłakała z początku, za to w przyszłości miałaby czem łzy ocierać.
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom II.djvu/120
Ta strona została uwierzytelniona.