parę godzin przepędzić. Dla tych znajomych pan Adolf był o wiele droższym towarzyszem obecnie, aniżeli dawniej.
Otaczał go urok bogactwa, które zawsze przyciągająco działa na ludzi. W wesołem gronie biesiadników, przy kieliszku szampana, była mowa a rozmaitych projektach i wielkich przedsiębiorstwach, budowach nowych kolei żelaznych, antrepryzach, które miały spodziewaną fortunę podwoić.
Każdy niemal człowiek ujrzawszy się nagle w posiadaniu znaczniejszej sumy, lub też mając nadzieję, że w niedalekiej przyszłości mieć ją będzie, wnet uczuwa w sobie powołanie do odegrania roli wielkiego finansisty. Miliony spodziewane chce wnet podwoić, potroić.
Gdy pan inżynier w gronie wesołych towarzyszów rozprawiał szeroko na temat, co znaczą duże pieniądze w ręku człowieka genialnego, w skromnem mieszkaniu na Ogrodowej ulicy było już cicho i tylko w jednym pokoju paliło się światło.
Pani radczyni usnęła, marząc o świetnej przyszłości córki, a brat z siostrą rozmawiali szeptem, aby tego snu i tych marzeń świetnych nie przerwać.
Stasia miała w oczach łzy. Czesław uspakajał ją i pocieszał.
Na trzeci dzień, dwoma dorożkami, udano się na dworzec drogi żelaznej.
Pan inżynier skrzywił się patrząc na mnóstwo tłomoczków, jakie z sobą radczyni zabrała, ale niezadowolenia swego nie śmiał głośno objawiać.
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom II.djvu/122
Ta strona została uwierzytelniona.