dzo oględnie dawał do zrozumienia, że mu ta samotność jest nieco przykra.
Pani radczyni była w siódmem niebie.
Od śmierci męża, od czasu w którym zwinęła dom i z wykwintnego apartamentu przeniosła się na Ogrodową, nie była jeszcze w tak licznem towarzystwie.
Widok wyfraczonych panów i wystrojonych dam, gwar rozmowy, ożywił ją i rozruszał. Zdawało się, że odmłodniała, na bladą jej twarz wybiegły rumieńce, oczy ożywiły się dawno niewidzianym w nich blaskiem
Przypominały jej się dawne czasy. Zdaje się, że powracają znowuż, że chwile rozczarowania, goryczy, zmiany losu pierzchnęły i rozwiały się niby sen przykry, niby mgła za silniejszym wiatru podmuchem.
Znowuż widzi się na dawnem, nawet na świetniejszem niż dawne stanowisku. Córkę jej młodszą otacza rój młodzieży, wszystkie spojrzenia są na nią zwrócone.
I jakie spojrzenia!
Wice-dyrektor wzdycha; bogaty akcyonaryusz o synu swoim wciąż mówi; kilku obywateli ziemskich z historycznemi nazwiskami, wyraźnie ubiega się o względy Stasi.
Mimowoli przychodzą pani radczyni na myśl owe jakieś lekcye, Warszawa i ubogie mieszkanko na Ogrodowej ulicy. Co za dzieciństwo! To już przeszło na zawsze, przeszło, bezpowrotnie minęło i nigdy, nigdy nie wróci.
Rozlega się dźwięk fortepianu, ma być śpiew.
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom II.djvu/129
Ta strona została uwierzytelniona.