Adolfa, otyły akcyonaryusz pośpieszył na kolej, aby zdążyć do Warszawy na giełdę; dla pana wice-dyrektora zaś przygotowany był zawczasu pokój, w którym miał zanocować. Pan Adolf posunął nawet uprzejmość gospodarza do tego stopnia, że umyślnie zatrzymał obecnego na raucie doktora, aby nastręczyć szanownemu gościowi sposobność zasięgnięcia porady lekarskiej, bez której mąż ten nigdy się nie obywał, przed pójściem na spoczynek.
Pan inżynier znał doskonale obyczaje swoich zwierzchników, stosował się do nich i dobrze na tem wychodził.
Doktor zapisawszy dygnitarzowi jakiś środek na uspokojenie nerwów, ostatni opuścił gościnne progi pana Adolfa...
Pani Janina dozorowała służby sprzątającej srebra, w salonie zaś została tylko pani radczyni i jej zięć.
— Winszuję ci, Adolfie — rzekła, — twój raut był świetny. Towarzystwo bardzo dystyngowane.
— A tak, moja mamo, zresztą u nas tak zawsze bywało, a teraz, naturalnie, tembardziej. Ale Stasia — dodał po chwili namysłu, — zrobiła furorę. Sam wice-dyrektor, to nie bagatela, sam wice-dyrektor!
— Czy mówił co?
— No, przecież nie mógł powiedzieć wprost co myśli. Dał mi jednak do zrozumienia, że czas mu u nas przeszedł bardzo przyjemnie i że przy pierwszej sposobności znowuż mnie odwiedzi. Uważa mama, przy pierwszej sposobności...
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom II.djvu/131
Ta strona została uwierzytelniona.