Ów pan Seweryn byłto niegdyś przyjaciel zmarłego radcy, ojca Czesława, z zawodu prawnik, charakteru szorstkiego trochę, dziwak ale człowiek niezmiernie zacny i niepokalanie uczciwy. W swoim czasie słynny mecenas, później przestał zajmować się interesami. Majętny, miał więc z czego żyć. Przez cały dzień wertował stare sprawy; rozczytywał się w jurisprudencyi senatu, a wieczorami albo szedł do znajomych na wista, albo też zapraszał do siebie kilku z dawnych towarzyszów, jak ich nazywał „inwalidów palestry“ i przy kieliszku wina gawędził z nimi o kodeksie, procedurze, a najwięcej o dawnych, minionych czasach.
Czesław, otrzymawszy od pana Seweryna liścik, nazajutrz punktualnie o godzinie piątej stawił się w jego mieszkaniu.
Stary jurysta, z nogą okręconą kocem, bo mu pedogra trochę dokuczała, z cygarem w ustach, siedział na fotelu przy ogromnem machoniowem biurku, zawalonem stosami papierów.
Gdy wszedł Czesław, mecenas odwrócił głowę. Twarz miał starannie wygoloną, duże myślące czoło, rysy twarzy bardzo regularne. Fizyognomia jego przedstawiała doskonały typowych senatorów rzymskich, jakich się na obrazach spotyka.
Spojrzał na zegar i rzekł:
— Punktualny jesteś mój chłopcze, takich lubię, siadaj. Cygara palisz?
— Nie, panie mecenasie.
— Tem lepiej, na to zawsze będzie czas.
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom II.djvu/138
Ta strona została uwierzytelniona.