Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom II.djvu/144

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jaka prawda? gdzie prawda? znowu przerywasz.
— Sądziłem, że pan mecenas już skończył.
— Aj ty naturalisto, nie znający najnaturalniejszych rzeczy. Tobie się zdaje, że dość już umrzeć i zostawić majątek, żeby ktoś krewny mógł przyjść i majątek ten zabrać.
— Zdawałoby się.
— Tak??! No proszę! a gdzież postępowanie spadkowe? gdzie legitymacya? ale co z profanem mówić; siadajże i słuchaj. Historya tego nieboszczyka dobrze mi jest znana; teraz przypominam sobie nawet dokładnie rok, w którym zagranicę wyjechał. Były takie okoliczności, że musiał to zrobić. Z początku szło mu ciężko, biedę klepał, później wziął się do jakiegoś handelku, poszczęściło mu się, zebrał maleńki kapitalik. Bieda jaką przebył nauczyła go oszczędności, a że przytem był bardzo sprytny, zabiegły, ruchliwy, więc składał tysiączek do tysiączka i doszedł do znacznej fortuny. Nabył sobie nieruchomość, porządną nieruchomość, jak mi oto donoszą, ale widocznie nieszczególnego miał doradcę prawnego.
— Pod jakim względem?
— A no, pod względem lokowania kapitałów. Co to jest, proszę cię, dawać pieniądze nie na hypotekę?! Na to trzeba być waryatem, półgłówkiem!, a nieboszczyk pożyczał właśnie na weksle. Po śmierci znaleziono ich bardzo dużo, ale jak mi piszą, wszystkie niewiele warte. Żył w przyjaźni z jakimś bogatym entreprenerem, podobno uczciwym nawet człowiekiem, ale