— Ładna panna — rzekł — znajdzie prędko męża.
— Nie myśli o tem.
— A to jakaś osobliwsza dziewczyna, dalibóg. I ty, panie Czesławie naturalnie wierzysz temu?
— Wierzę.
— Oj ty naturalisto! No, ale przypuśćmy, że zamąż nie pójdzie, cóż będzie robiła? Lekcyjki na mieście? Mój kochany, teraz w Warszawie więcej nauczycielek niż uczących się. Niedaleko zajdzie na tej drodze.
— Nie ma też podobnego zamiaru.
— Więc igiełka? także niewdzięczne zatrudnienie...
— I to nie.
— Zatem?
Czesław opowiedział szczegółowe zamiary swej siostry, których wykonanie przerwała wieść o sukcesyi i wyjazd do szwagra.
Wysłuchawszy tej relacyi, mecenas wstał i zaczął chodzić po pokoju szerokiemi krokami.
— No! — rzekł — szczególnie, doprawdy szczególnie, i to są wasze ideały?
— Tak, panie.
— Ideały, nie ma co mówić!
— Przyzna pan że uczciwe.
— Tak, tak, ani słowa. Uczciwe, że uczciwe to prawda.
— Ma pan mecenas co przeciwko temu?
— Cóżby? Nie mam nic... jak cię kocham nic... ale dziwne mi się to wydaje.
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom II.djvu/148
Ta strona została uwierzytelniona.