— Czas, panie szanowny, czas.
— Masz słuszność... ktoby temu uwierzył przed laty?
— A jednak...
— Prawda, prawda... tak trzeba... tak dobrze, słuchaj no — rzekł po chwili milczenia, a z sobą co zamierzasz uczynić?
— Kursa chcę skończyć przedewszystkiem.
— To się rozumie, mój drogi, ale później? Gdzież podziejesz zdobytą naukę, w jaki sposób zużytkujesz swój dyplom? Ciasno wszędzie, dyabelnie ciasno, mój kochany.
— To prawda.
— W dodatku jeszcze wybrałeś też sobie fakultet, niech cię kule biją! Nauki przyrodnicze! Na co ci się to przyda? Żebyś prawnikiem był, to jeszcze pół biedy; adwokatura przynajmniej daje kawałek chleba naturalnie do czasu, bo niedługo będzie więcej adwokatów niż klientów. Ale nauki przyrodzone? Gdzie się z niemi podziejesz biedaku? Wszędzie ciasno!
— Ja też, panie mecenasie, pójdę tam, gdzie jeszcze, względnie przynajmniej, nie ma wielkiego natłoku.
— Ciekawym!
— Ogrodnikiem będę.
— Ogrodnikiem?!
— Tak jest.
— Takim co kapustę na targach sprzedaje?
— W tym rodzaju, z tą może różnicą, że będę tę kapustę może trochę umiejętniej uprawiał, aniżeli niewykształcony ogrodnik.
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom II.djvu/149
Ta strona została uwierzytelniona.