— Ogrodnikiem, ogrodnikiem — powtarzał mecenas. — Ha, zapewne jestto także zawód, ale czy warto było dla niego kończyć szkoły, odbywać studya uniwersyteckie, tracić najpiękniejsze lata młodości nad książką? Jeżeli miałeś taki zamiar, to lepiej było odrazu po ukończeniu kilku klas pójść do jakiego ogrodu na praktykę.
— Ja też to zrobię.
— Co?
— Pójdę na praktykę, bez tego obejść się nie sposób.
— A potem, cóż potem będzie?
— Albo przyjmę obowiązek w jakim dużym zakładzie ogrodniczym, albo może też kiedy własny ogród założę.
— Z sukcesyi?
— Ta jest dla matki.
— Hm, hm — pomrukiwał starowina, puszczając dym z cygara. — Ideały, osobliwe ideały na honor. A no trudno, czas taki....
— Pan mecenas nie pochwala tego?
— Co? Nie pochwalam? dlaczego nie mam pochwalać? Powiadam tylko że czas taki, a skoro czas tego wymaga, skoro w danej chwili ta praca pożyteczna jest, to niech ci Bóg błogosławi, moje dziecko... Pracuj.
Czesław pocałował staruszka w ramię.
— Dziękuję za słowo zachęty — rzekł.
— Pracuj, pracuj — powtarzał mecenas, — a siostrę sprowadź do Warszawy, po co ma tam siedzieć.
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom II.djvu/150
Ta strona została uwierzytelniona.