— Ależ ten list był z Warszawy!
— I to nic nadzwyczajnego, gdyż ja odrazu zgadłem, że Stasia jest zajęta kimś w Warszawie.
— Stasia nie jest nikim zajęta — rzekła z gniewem sędzina, — a list napisany ręką Czesława.
— Pana Czesława! no proszę, to musi być coś ciekawego.
— Nie ciekawego, ale okropnego! Oto go masz, masz, czytaj! Z temi słowami radczyni jak bezwładna padła na fotel i zakryła oczy rękami.
Pan inżynier lubił pozować na anglika i wszystkim kazał podziwiać swą zimną krew i panowanie nad sobą. I tym razem z roli nie wyszedł.
Włożył na nos binokle, zapalił zagasłe cygaro i zbliżywszy się do okna czytać zaczął.
W miarę czytania jednak, twarz jego wydłużała się i bladła, a usta kilkakrotnie drgnęły nerwowo.
Przeczytał uważnie cały list raz i drugi, złożył go napowrót starannie i podając radczyni rzekł:
— Zwracam mamie ten familijny dokument.
— I cóż! co ty powiadasz Adolfie? Czytałeś przecie.
— Czytałem.
— I?
— I oddaję mamie list z prośbą, aby mama włożyła go napowrót do tajemniczego koszyka.
— Ależ ten list zawiera przerażające wieści.
— Zapewne... gdyby były prawdziwe.
— Więc ty im nie wieszysz? — zawołała chwytając go za rękę, — ty im nie wierzysz, wszak prawda?
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom II.djvu/154
Ta strona została uwierzytelniona.