wielkiego magazyna Fajngolda. U niego właściwie jest główna stacya.
— Jakto stacya?
— Do tego sklepu zbiegają się nowinki ze wszystkich stron miasta, przefiltrowane odpowiednio, ulepszone i udoskonalone.
— Zkąd ty to wiesz, moja Stasiu?
— Janinka wtajemniczyła mnie dziś w te szczegóły, inaczej nie wiedziałabym wcale, że taka wspaniała instytucya znajduje się w miasteczku.
— Czy Janinka często chodzi do owego sklepu?
— Bardzo rzadko i w tem właśnie jest powód mojej wyjątkowej wesołości.
— Nie rozumiem.
— Zaraz mamie wytłomaczę: Janinka zawsze liczyła się tu do arystokracyi, a tembardziej teraz. Ja, jak mamie wiadomo, jestem przecież milionową panną. Cóż dziwnego zatem, że jakeśmy się pokazały na ulicy przyglądano się ze wszystkich okien. Nie żarty, moja mamo, takie dwa słońca jak my!
Radczyni uważnie spojrzała na córkę. Czyżby i ona nie wierzyła temu co Czesław donosi.
— Więc, proszę mateczki — mówiła dalej Stasia — jak nas zobaczono, zrobił się zaraz wielki ruch. U Fajngolda w sklepie było pełno. Wszystkim paniom wypadło robić sprawunki, a że za paniami zwykle ciągną panowie, więc na poczekaniu sklep zamienił się w salon.
— Wyobrażam sobie radość właściciela, musiał sporo zarobić przy tej okazyi.
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom II.djvu/163
Ta strona została uwierzytelniona.