dła na fotelu prosto, sztywnie i naśladując ruchy swego szwagra, rzekła:
— Jeżeli idzie o obowiązki, to jestem gotowa; tylokrotnie wspominałam już, że wedle definicyi największych mędrców starożytnych, obowiązek jest to... panie dobrodzieju, iż się tak wyrażę... przedewszystkiem obowiązek...
— Stasiu! Stasiu! — rzekła z wyrzutem radczyni — ty się śmiejesz, a doprawdy jest przedmiot, o którym należałoby poważnie pomówić.
— O cóż idzie, mateczko?
— O ważne rzeczy, kochanie, idzie o całą przyszłość twoją.
— Moja mamo, przyszłość jest w ręku Boga.
— Zapewne... ale czyż nas to uwalnia od obowiązku myślenia o sobie.
Stasia przybrała minkę, tym razem na seryo poważną.
— Nie rozumiem co mama chce przez to powiedzieć — rzekła.
— Posłuchaj więc.
— Jestem zawsze na rozkazy mamy.
— Doszłaś już do tego wieku, w którym należałoby pomyślić o ustaleniu losu.
— Ja wiem o tem, mamo, a co się tyczy losu mego, zawsze zastanawiam się nad nim.
— Cóż ty mogłaś dla siebie obmyślić?
— Myślałam...
— To rzecz matki, jako opiekunki twojej.
— Jeszcze nigdy nie rozmawiałyśmy o tem.
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom II.djvu/165
Ta strona została uwierzytelniona.