— Ale Stasiu kochana, uwzględnij, że on to pisał chory, rozżalony, i może mimowoli...
— Masz słuszność, mimowoli wypowiedział to co zawsze myślał. Co do mnie, jestem mu szczerze wdzięczna, ponieważ stokrotnie przekładam jawną i otwartą niechęć, nad wszelkie obłudne czułości.
— Surowo sądzisz, za surowo, on przecie taki dobry dla was...
— Pozostawiam ci go też, biedna moja siostro, ciesz się jego dobrocią, bo ta ci już musi na całe życie wystarczyć.
— Widzę że ty i dla mnie serca nie masz.
— To się mylisz. Ja zawsze byłam ci siostrą i zawsze szczerze cię kochałam, ale co do pana Adolfa, rzecz inna. Teraz poznałam go dobrze. Przedstawił się nam takim, jakim rzeczywiście jest, i dopiero teraz sam nie wiedząc o tem, wyświadczył mi prawdziwą, istotną przysługę.
— Ja nie rozumiem, co ty mówisz Stasiu.
— Teraz mam przynajmniej niezwiązane ręce i mogę powrócić do zatrudnienia swego, do pracy, która mi w przyszłości da niezależny kawałek chleba. Wrócę do naszego cichego mieszkanka na Ogrodowej ulicy, gdzie nam było dobrze i spokojnie.
— A czy ci u nas źle było, moja Stasin?
— Niech to nie obraża twej godności gospodyni domu; i niech nie uraża uczuć siostry; twoją serdeczność i przywiązanie twoje wysoko cenię, ale jeżeli mam szczerze powiedzieć mnie tu dobrze nie było, tembardziej że pobyt mój u was uważałam za chwilowy.
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom II.djvu/179
Ta strona została uwierzytelniona.