Zgodziłam się na przyjazd do was tylko dla matki, dla tych złudzeń, które były dla niej tak miłe. Teraz jestem swobodna. Biedna nasza mama rozczarowała się już zapewne i pan wice-dyrektor pohamuje swoje sercowe zapędy, wrócę na tę dróżkę, którą szłam.
Radczyni płakała ciągle.
— Niech mama nie płacze — pocieszała Stasia radczynię.
— Będziemy razem z Czesławem, przecież nie jesteśmy biedni, ja wiem doskonale, to co otrzymamy wystarczy dla mamy na wygodne życie, a my młodzi zapracujemy na siebie. Czy mama nie ma mnie, czy mama nie ma syna, i jakiego syna! Ja mamę otoczę wszelkiemi staraniami i troskliwością, a Czesław będzie naszym opiekunem. To przecież już nie dzieciak, bo człowiek z charakterem silnym, z sercem dobrem i kochającem, człowiek z przyszłością, a kocha nas obie tak serdecznie.
Niewiele pomogły pocieszenia te i perswazye.
Pani radczyni płakała wciąż, powtarzając ciągle.
— Wszystko przepadło... ostatnia nadzieja. Łudzicie mnie, że są jakieś resztki, ale ja w to nie wierzę, w nic... w nic... wszystko stracone.
Ani pieszczoty Stasi, ani jej słowa serdeczne nie wywierały żadnego skutku.
Radczyni wpadła w stan jakiejś apatyi, zniechęcenia. Nic prawie nie mówiła, nic nie żądała, nie sprzeciwiała się, gdy Stasia na drugi dzień termin wyjazdu postanowiła. Pożegnała się dość obojętnie z córką i wnukami, które przecież tak bardzo kochała i dała
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom II.djvu/180
Ta strona została uwierzytelniona.