uśmiechem, jakby nigdy nic pomiędzy nimi nie zaszło, a że pomieszczono go wygodnie, a obiady miał doskonałe, więc nawet dobry humor i zadowolenie okazywał.
Pewnego dnia, przy święcie, gdy już czas pobytu państwa Adolfów u rodzeństwa do końca dobiegał, podano obiad w ogrodzie, w altanie obwieszonej splotami dzikiego wina.
Czesław jako gospodarz był dla gości uprzedzający i uprzejmy, Stasia ożywiała towarzystwo niezrównanym humorem, na twarzy radczyni promieniał uśmiech szczęścia.
Nawet pani Janina, choć ją myśl blizkiego już odjazdu przerażała, zapomniała na chwilę o swej trosce, w tem gronie rodzinnem szczęśliwą się czuła.
Po obiedzie Czesław przyniósł koszyk wybornych owoców i butelkę starego wina.
Pan inżynier był bardzo zadowolony, doskonały obiad i wino usposobiły go nawet do wynurzenia czułości.
— Słuchaj, panie Czesławie — rzekł, — bywało to pomiędzy nami rozmaicie....
— Jakto?
— A no, przyznaj, że nigdy do mnie nie miałeś sympatyi.
— Ależ co znowu!
— Nie zaprzeczaj. Ani ty, ani Stasia...
— Ah! już co do mnie...
Tak jest nie lubiliście mnie, a jednak ja chciałem
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom II.djvu/188
Ta strona została uwierzytelniona.