skiej strony, bo co warto kawalerskie życie?... Napatrzę ja się na nich dosyć... Powiadam panu, mam trzy córki zamężne, mogłabym przy której osiąść, bo zapraszają, bardzo nawet zapraszają, ale ja nie chcę. Nie lubię być ciężarem nikomu i z tego kąta nie myślę się ruszać. Najmłodsza córka bardzo mnie zapraszała do siebie, ale padam do nóg! Wyobraź pan sobie, mieszka niby to w Warszawie, ale gdzie, na Sosnowej ulicy! Kłaniam uniżenie. Czy to Warszawa? Niech pan sam powie... Tu co innego, tu mam wszystko. Chcę pójść do kościoła, to jest zaraz Katedra, Pijary, św. Duch, św. Marcin, Dominikanie, Sakramentki; chcę co kupić, targ tuż, wszystko tuż... Zresztą tyle lat tu przemieszkałam i było mi dobrze, gdzie więc mam czego szukać na starość?
— Pani dawno tu mieszka?
— O, dawno! Trzeba panu wiedzieć, że ja jestem wdowa i to podwójna. Dwóch mężów miałam... pomarli, wola Boska! Pierwszy był urzędnikiem i to dość znacznym, brał tysiąc dwieście złotych rocznie w komisyi skarbu, niby po potrąceniu na emeryturę półczternasta rubla na miesiąc. Ładny grosz! Porządny człowiek był, ale umarł i to, niech pan dobrodziej wyobrazi sobie, na tyfus! Majątku nie zostawił, bo był młody; zostałam tedy z córeczką, jak to mówią, na bruku...
— Wspominała pani o trzech córeczkach.
— A tak, mam trzy, Bogu dziękować, a czwarta umarła dzieckiem, bo widzi pan, poszłam za mąż powtórnie. Byłam jeszcze młoda, zaczęli ludzie swatać,
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom II.djvu/199
Ta strona została uwierzytelniona.