Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom II.djvu/200

Ta strona została uwierzytelniona.

namawiać, no i namówili; wyszłam, i także za urzędnidnika, ale z poczty. Nieosobliwy urząd, lakiem pachnie zdaleka, ale człowiek był niezgorszy. Żyłam z nim przez lat pięć, i wyobraź sobie pan dobrodziej: także umarł, z zaziębienia! Została po nim garderoba i trzy córeczki... Musiałam dobrze głową kręcić, żeby wyżyć z czworgiem dzieci... no, ale jakoś...
Zaciekawiony, w jaki sposób poczciwa pani z pieskiem rozwiązała tę trudną zagadkę, odezwałem się:
— Musiało pani być jednak ciężko na świecie...
Uśmiechnęła się...
— Zapewne — odrzekła — ale przecież wiadomo, że kogo Pan Bóg stworzył, tego nie umorzył... bo gdyby miał umarzać, to pocóżby stwarzał. Nieprawdaż?
— Zdaje się...
— Radziłam sobie jak mogłam. Trochę ludzie przyszli z pomocą, a trochę też i szczęście sprzyjało...
— A, szczęście?...
— A, tak... cóż też pan tak dziwnie patrzy, alboż to ludzie nie miewają szczęścia?
— Chce pani mówić o sukcesyach niespodziewanych, wygranej na loteryi...
— Jaki pan domyślny... Było, panie, i jedno i drugie. Po bracie spadła na mnie sukcesya i ładna, siedmdziesiąt pięć rubli, jak lodu, w trzech papierkach, pamiętam, jak dziś... Na loteryi też wygrałam, nawet dwa razy. Trzymało nas pięć wdów ćwiartkę do współki i jak panu powiadam, dwa razy wyszła nam stawka, ale ani z sukcesyi, ani z loteryi wyżyć nie mogłam. Zarabiałam głównie igiełką, szyciem. Mło-