na, powiadam panu. Ta miała ogromne szczęście, kilku ubiegało się o nią, ale... komornik ją złapał...
— Komornik!
— A tak, tak, jakby pan wiedział, że komornik. Zabrał jak swoją i ożenił się z nią. Mieszkają teraz na prowincyi, mają czworo dzieci, bardzo im się dobrze powodzi. Co to, panie, komornik! Śliczna posada, chleba po uszy. Innym bieda, a komornikowi zawsze dobrze. A to znowuż, panie łaskawy, jest Józia, bardzo dobre, bardzo poczciwe dziecko, średnia moja córka. Także mieszka na prowincyi, jest za leśniczym. Byłam raz u nich; mieszkają, proszę pana, w lesie jak słowiki i dziateczek jest ośmioro. Pieniądze się tam nie przelewają, ale głodu niema; jest troszkę zboża, są trzy krówki, a grzybów! panie dobrodzieju, co tam grzybów! jak życie moje, nic podobnego nie widziałem. Ta znowuż, to najmłodsza, Andzia, dwanaście lat temu, jak wyszła za mąż. Jej mąż był wtedy ślusarzem na kolei, ale teraz pan! Maszynistą go zrobili, węgle wozi. Takiemu dobrze: pensyę ma, węgle ma, buty mu dadzą, kożuch dadzą. To też żyją sobie jak państwo, ale ja rzadko ich odwiedzam.
— Dlaczego?
— Mieszkają aż na Sosnowej ulicy. Istne przedpiekle i ktoby chodził kawał drogi! Niechże pan sam podług fotografii osądzi, czy takie śliczne dziewczyny miały koniecznie wyjść za mąż tylko dla pieniędzy? Plotki tyle dobrego zrobiły, że jeden i drugi, usłyszawszy o pieniądzach, starał się zapoznać; a gdy się zapoznał, to, chociaż uczciwie powiedziałam wszystko,
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom II.djvu/204
Ta strona została uwierzytelniona.