brał się do coraz mniejszych, aż nareszcie opuścił głowę i przyszedł do przekonania, że odkrył właściwą przyczynę niepowodzeń swoich...
Nie ma szczęścia do handlu... Kto wie, czy do tego wniosku doszedłszy, nie byłby się rozpił z rozpaczy, ale pani Julja i szwagier kasyer, bo nawet po sprzedaniu kasy ten tytuł zachował, nie dali mu upaść. Pocieszyli, zachęcili do wytrwania, wleli w serce otuchę. Pan Adam się rozczulił, pocałował żonę w pulchną rączkę, szwagra w chude policzki — i pojechał do Wydmy. Miał jeszcze u właściciela parę tysięcy i postanowił je odebrać.
Gdy dojeżdżał do dawnej swojej siedziby, poznać jej nie mógł. Domek czyściutki, zabudowania porządne, a zboża na podziw... Co za zboża! na takim lekkim gruncie...
Odebrawszy fundusik swój, powrócił do Warszawy i po naradzie z żoną i szwagrem kupił cztery dorożki. Sam wybrał klekoty conajmniej zdezelowane, konie co najzdrowsze i pcha biedę. Zna się na koniach, na furażu, nie da się oszukać, pracuje, zabiega od rana do nocy, a czasem dla kontroli, ubiera się w liberyę, siada na kozieł i wozi tę publiczność, która do kantoru komisowego na żaden sposób ściągnąć się nie dała. Nie wstydzi się pracy, nie szuka horyzontów szerokich, na których radzić sobie nie umiał — żyje. Nawet nieźle żyje, mieszka w dwóch pokoikach, przyjmuje gości co sobota. Przychodzi kasyer, jeszcze dwaj znajomi, grają w preferansa, a pani Julja urządza przyjęcie świetne, z herbatą, z wędlinami, z piwem...
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom II.djvu/223
Ta strona została uwierzytelniona.