i patrzył na wody rozlane, a one mieniły się od tego spojrzenia, złociły się, srebrzyły, bladły, migotały, jakby je kto gradem błyszczących kamyków zasypał.
Wojtek powiódł wzrokiem dokoła i znać mu się przypomniało, że to co tak jaśnieje, migoce się, mieni — to woda. Wyciągnął ręce przed siebie, jedną o drugą trzeć zaczął.
Myć je chciał...
Usiadł na stromym brzegu, nad wodą, nogi zwiesił i wpatrywał się w falę szumiącą.
I dziwne rzeczy widać zobaczył w tej fali, bo mu martwa zawsze twarz drgać zaczęła, usta wykrzywiły się boleśnie. Może dostrzegł białe czoło, oczy ogniste, śmiejące się usta... może mu się przypomniały korale... może pamięć wróciła, bo pochylił się nad wodą, krzyknął przeraźliwe i stoczył się w głębinę...
Poszedł do dna jak kamień, a na rzece fala zakotłowała się, zmąciła, błysnęła ku księżycowi kołem złotem, to koło rozbiła o brzegi... i mało jej było jednego, posłała za niem drugie, trzecie, dziesiąte... aż po chwili stała się taka sama jak przedtem, migotliwa, szumiąca... szarpała brzeg stromy, zagarniała piaski.
Chmura zasłoniła księżyc, zrobiło się ciemno, brzydki pies na brzegu usiadł i zawył przeraźliwie, okropnie; wszystkie psy na wsi wtórowały mu żałośnie, ludzie ze snu zbudzeni żegnali się trwożnie, myśląc, że to wycie jakieś nieszczęście zwiastuje...
Po dwóch dniach chłopi, spostrzegłszy że w chacie na ustroniu ruchu żadnego niema i słysząc żałosne
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom II.djvu/241
Ta strona została uwierzytelniona.