ze aż drzazgi z podłogi polecą — tylko naturalnie muszę poprzednio przeprowadzić kuracyą.
— Więc przeprowadzaj, lecz się, jedź, nie zważaj na koszta... Choćby pożyczkę zaciągnąć na najuciążliwszych warunkach — a ratować się, ratować, mój Ignasiu; przecież jesteś ojcem rodziny, masz żonę, dzieci...
— Kuracya, jaką mi przepisano, wcale nie jest kosztowna; nie potrzeba na nią ani jednego grosza.
— Co mówisz?!
— Tak, tak jest... Taki znakomity lekarz nie naraża pacyentów na koszta, nie napycha aptekarzom kieszeni, nie truje ludzi obrzydliwemi miksturami i proszkami, jak naprzykład nasz fuszer Frankiewicz, którego cała medycyna zasadza się na obejrzeniu języka.
— Ale mówże raz, jakaż to kuracya?
— Spokój! Wyraźnie mi powiedział: pan dobrodziej masz wyjątkowo silny organizm i wrócisz w krótkim czasie do zdrowia — tylko przedewszystkiem staraj się pan o spokój... Tylko spokój; żadnych zmartwień, żadnych wzruszeń, żadnych irytacyj — spokój i nic więcej, tylko spokój!...
Pani Ignacowa zamyśliła się.
— Dziwne lekarstwo! — rzekła — ale jeżeli działa tak zbawiennie, to trzeba się o nie postarać koniecznie. Ja ze swej strony przyrzekam usuwać wszystko, coby cię niepokoić mogło. Nie mówmy więc o interesach, chociaż... chociaż byłoby dużo do powiedzenia... Nie mówmy, kochany Ignasiu.
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom II.djvu/272
Ta strona została uwierzytelniona.