leciałem, bo my wszystkie pogłupieli i nie wiedzieli co robić!
— Cóż się stało?
— Co się miało stać? Nic się nie stało, tylko ta krowa łysa, co ją wielmożny pan przeszłego roku kupił od hrabiego...
— To co?
— To una była krzynkę niezdrowa... przytrafiła jej się słabość.
Pan Ignacy zaniepokoił się, krowa ta albowiem była ozdobą całej obory i rokowała nadzieję pięknego przychówku.
— Więc powiadasz, że była słaba?
— Ny tak, była słaba, a teraz to tak pokazuje, jakby miała zdechnąć.
— Gdzież ona jest?
— Leży w oborze, mało co już dycha.
— A gałgany! — zawołał pan Ignacy — nie mogliście to dać ratunku, wreszcie posłać po weterynarza, co? Gdzież był karbowy, gdzie ty byłeś?
— Wielmożny panie! My wszyscy tu byli, my robili tej krowie wszystko, co tylko było można zrobić. Jakie my jej lekarstwa dawali! Karbowy kazał ją rozcierać osowym kołkiem, ja poleciałem zaraz do szwagra po okowitę. Na moje sumienie, myśmy jej wlewali w gębę całe półtory kwarty okowity z pieprzem. Ganialiśmy ją po folwarku, ale ona wcale nie chciała chodzić, tylko układła się i leżała. Wołali ze wsi starego Mikołaja, on zamawiał, wołali te babe, co za wiatrakiem siedzi, Maćkowe, ona kadziła z różnem zielem,
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom II.djvu/278
Ta strona została uwierzytelniona.