Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom II.djvu/298

Ta strona została uwierzytelniona.

— I ja także — dorzuciła pani — powiedzże mi, ileż lekcyj wziąłeś?
— Właśnie wczoraj była trzecia i ostatnia. Obadwaj, to jest Springmüller i ja, przyszliśmy do przekonania, że na dalsze próby szkoda czasu i pieniędzy...
— Jakżeż on cię u licha uczył? — spytał pan Inocenty.
— Tak, jak wszystkich.
— Szczególne! Mnie nigdy tańczyć nie uczono, nie brałem żadnych lekcyj, a jak tańczyłem! Zapytaj ciotki. Pamiętasz Róziu, na naszych zaręczynach... przecież sam prowadziłem tańce i nie po dzisiejszemu, co to ani w pięć, ani w dziewięć... ale panie dobrodzieju, po kawalersku, z ogniem, aż się szyby trzęsły, aż drzazgi z posadzki leciały... Prawda, Róziu?
— Tak, tak... to jest szczera prawda.
— Ale bo i ty Róziu tańczyłaś prześlicznie... Eh! mój kochany, nie znałeś ty ciotki za młodu i nie masz pojęcia co to był za cukierek temu lat trzydzieści. Wiotka, eteryczna, w pasie jak osa, a na twarzy krew z mlekiem... a w tańcu, powiadam ci, piórko! płynęła w powietrzu!
— Co prawda — odezwała się ciotka, widocznie bardzo zadowolona z tych wspomnień — tańczyłam dobrze, ale to nie moja zasługa, miałam doskonałego metra. Był to francuz, nie taki pijaczyna jak Springmüller, lecz człowiek kompletnie elegancki, o wykwintnych manierach, monsieur Lafourchete. Dawał lekcye w najpierwszych domach, w takich gdzieby Spring-