Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom II.djvu/301

Ta strona została uwierzytelniona.

— No, jeszczem też o niczem podobnem nie słyszał...
— A ja ci mówię mężu, że Florek nic nie winien. Widocznie szwab uczyć nie umie.
— I mnie się zdaje — rzekł Florek — gdyby mi ktoś po ludzku wytłumaczył, to przecież możebym zrozumiał.
— Czekaj no — rzekła ciotka, podnosząc się z krzesła — przecież to taka prosta rzecz: o, patrzaj, stawia się jedna nogę tak, drugą tak i dopiero obraca się: raz, dwa, trzy! raz, dwa, trzy... Rozumiesz...
— Trochę. Ciocia to zupełnie inaczej robi, niż Springmüller... z gracyą, z wdziękiem...
— Spodziewam się, mój kochany; mnie uczył Lafourchette, dziś już nie ma takich metrów... Patrzajże tylko uważnie: raz, dwa, trzy, raz, dwa, trzy!
Ciotka ubrana była do tej lekcyi dość stosownie: miała na sobie jaskrawą halkę, biały kaftanik, głowę owiniętą wielką fularową chustką, a na nogach pantofelki.
— Spróbuj teraz ty — rzekła po kilku obrotach.
— Niebardzo mi to idzie — odpowiedział Florek, skacząc jak wróbel na nici.
— Nie zrażaj się, to wymaga wprawy.
— Ale duszko moja — odezwał się p. Inocenty — źle go uczysz!
— Ja źle uczę?! To dobre! Mój mężu, możesz mi co chcesz zarzucić, ale żebym nie umiała głupiego walca...