— Ja mam u siebie butelkę wina — rzekł Florek — w tej chwili przyniosę. Właśnie jest takie jak ciocia lubi, łagodne.
To rzekłszy, pobiegł do siebie i po chwili powrócił z butelką.
Wszyscy czworo zasiedli przy stole nakrytym i zastawionym przez Zuzię. Wuj Inocenty jadł z wielkim apetytem i nie mógł się nachwalić pieczeni.
— A przy obiedzie nie smakowała ci... — rzekła ciotka.
— Nie wiem dlaczego; teraz wydaje mi się wyśmienita.
— Nigdy inna u nas nie bywa. Prawda Florku?
— Istotnie, bo też takiej gospodyni jak ciocia, w świecie szukać.
— Praktyczniej wychowywano panienki za naszych czasów.
— Za naszych czasów! — odezwał się wuj — za naszych czasów były czasy, a teraz jest głupstwo. Bawili się ludzie, kochali, żenili się, panie dobrodzieju, bezinteresownie, z miłości...
— I teraz to samo potrafią — rzekł Florek.
— Co potrafią! Głupiego walca tańczyć nie umieją. Mieliśmy przed chwilą dowód.
— Tak, ale także przed chwilą usłyszałem od wuja kazanie, za to że mi się Sabinka podobała, a przecież to panienka niebogata, i jeżeli się z nią ożenię, to będzie właśnie małżeństwo z miłości.
— Albo ty się z nią ożenisz?
— Jeżeli ona mnie zechce, a rodzice pozwolą...
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom II.djvu/309
Ta strona została uwierzytelniona.