już był za drzwiami, a za dziesięć minut przyprowadził Chanę Gołdę z mężem.
Mendel spał i nie domyślał się wcale co się dzieje u Jojny, a tymczasem Judka dobrze się kręcił, gadał, klektał, tłomaczył, psuł sobie język, potem latał po mieście jak ptak, był u całej starszyzny i wszystko zrobił, jak się należy.
Nazajutrz rano Małka szła do magistratu, jak zawsze, a skoro wyszła na boczną uliczkę, gdzie mało ludzi chodziło, zaszedł jej drogę Judka z drugim żydkiem Berkiem.
— Dzień dobry, Małciu! — rzekł Judka.
— Dobry rok wam.
— Twój mąż tobie przysyła ukłon.
— Niech jemu oko wypłynie!
— Za co masz do niego taką złość? On chce ciebie przeprosić.
— Żeby nogę złamał!
— Fe, Małciu, fe! ty go przeklinasz, rzucasz na niego brzydkiem słowem, a on tobie przysyła podarunek.
— Nie chcę jego podarunków...
— Bardzo ładna, jedwabna chusteczka, patrzajno! Czy widziałaś, żeby kto w mieście miał taką chusteczkę? Weźno Małciu do ręki, zobacz, jaki to jedwab! Na moje sumienie, to jest francuzki jedwab. Nie myśl, że warszawski, — to zagraniczny jedwab. Zobacz, weź do ręki, jaki to mięciutki...
Małka schowała obie ręce pod fartuch i zaczęła się śmiać.
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom II.djvu/43
Ta strona została uwierzytelniona.