Na pierwszem piętrze okazałego domu, przy jednej z najbogatszych i najludniejszych ulic Warszawy, we wszystkich prawie oknach zapuszczone były story.
Na bruku ulicznym, przed domem, rozesłano grubą warstwę słomy, w której gubił się turkot przejeżdżających wozów i dorożek.
Po kilka razy na dzień przed bramą zatrzymywały się karety należące do najpierwszych znakomitości medycznych w kraju. Zaraz po takiej wizycie, ktoś ze służby biegł do apteki i po chwili powracał ztamtąd, niosąc świeży transport flaszek i pudełek.
Od czasu do czasu przyjeżdżali lub przychodzili znajomi; bez szelestu, po marmurowych, dywanem wysłanych schodach wchodzili na piętro, zatrzymywali się tam przez chwilę, szeptali z domownikami i odchodzili kiwając smutnie głowami.
Agenci rywalizujących z sobą przedsiębiorstw pogrzebowych, skradali się przez tylne schody, wyczekiwali w bramie, usiłowali zawiązać znajomość ze służbą, w przewidywaniu korzystnej prowizyi.