Niedokończył, gdyż w przedpokoju odezwał się dzwonek.
Czesław pobiegł otworzyć i wprowadził jakiegoś jegomościa o wybitnych rysach wschodnich, ubranego dość pretensyonalnie, z grubym złotym łańcuchem u zegarka.
— Ten pan pragnie się z mamą widzieć — rzekł Czesław.
Matka obejrzała się.
— Ah! to pan Fichtencwajg.
— Fichtencwajg! tak, Izydor Fichtencwajg — rzekł kłaniając się. Takie nieszczęście! Pani radczyni nie dałaby wiary z jaką bolesnością ja się dowiedziałem o tem. Ktoby się spodziewał? no, no! Tyle lat znałem pana radcego, tyle lat handlowałem z nim...
— Handlowałeś pan? podchwycił zięć, w jaki sposób, jeżeli wiedzieć wolno?
— W jaki sposób? Ha... pan inżynier mnie nie zna, ale ja pana dobrze znam.
— Być może, to wszakze nie objaśnia jakiego rodzaju handel prowadziłeś pan z moim nieboszczykiem teściem.
— Jakiego rodzaju? Cała Warszawa wie, jakiego rodzaju handel prowadzi Izydor Fichtencwajg. Z nieboszczykiem panem radcą łączyły nas stosunki przyjaźni. On był mój przyjaciel, ja byłem jego przyjaciel, a gdzie w potrzebie pójść jak nie do przyjaciela?
— Aha, mamy tedy i dłużki — szepnął pan inży-
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom II.djvu/63
Ta strona została uwierzytelniona.