rentom, nie wierzę narzeczonym. Dopiero jak ślub się odbędzie, matka może odetchnąć i powiedzieć, że wydała córkę za mąż. Od ołtarza się rozchodzą, a ta dzisiejsza młodzież jest tak chciwa grosza, że uwierzyć trudno! Nieprawdaż droga pani, nieprawda?
— Hm... zapewne.
— Ale cóż ja robię?! Wszczynam rozmowę, która właśnie dla pani szczególniej może być przykrą.
— Dla czego?
— Nie mogę sobie darować tej nieuwagi i nie pojmuję jak mogłam nawet popełnić taką nieostrożność. Pani wybaczy, ale zwróćmy rozmowę na inny przedmiot. Czy wie pani, że Alfonsowie kupili powóz?
— Nie słyszałam, ale...
— Ale to czyste szaleństwo, proszę pani, bo jakże można mając po same uszy długów, pozwalać sobie na takie zbytki. Założyłabym się, że to jej wymysł. To jej polityka, chce otumanić ludzi, żeby prędzej mogła wydać córki. Mają podobno widoki na pana Kazim... Ah! doprawdy jakżem dziś roztargniona! popełniam same niedyskrecye, lepiej będzie chyba gdy pożegnam panią i odejdę.
— Słowa pani robią na mnie wrażenie szarad, logogryfów lub rebusów, do odgadywania których nie miałam i nie mam najmniejszej zdolności. W czem pani widzi swoją niedyskrecyę i nieostrożność? bo ja domyśleć się nie mogę.
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom II.djvu/78
Ta strona została uwierzytelniona.