Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom II.djvu/91

Ta strona została uwierzytelniona.

na ulicę, chodziłem, usiłowałem umysł do równowagi przywrócić. Nie przyszło mi to z łatwością, jednak używszy całej siły woli, zacząłem zastanawiać się nad owym faktem zimno, krytycznie. Pomyślałem o naszej biednej matce i o tobie. Gdybym się z nim bił, całe miasto dowiedziałoby się o tem, a nie chciałem żeby cię wymieniano jako bohaterkę awantury. Tak zwana opinia nie wchodzi w przyczyny, nie bada po czyjej stronie słuszność, lecz dowiaduje się o faktach i tłomaczy je po swojemu, a najczęściej fałszywie. Zastanowiwszy się, uznałem, że najwymowniejszą odpowiedzią na jego list będzie milczenie i ty zgodziłaś się na to samo... Biedne dziecko! ileż mnie kosztowało opowiedzenie ci tego co zaszło! Wyrazy więzły mi w gardle... dusiłem się niemi.
— Jednak wysłuchałam relacyi twojej spokojnie i potrafiłam przenieść to...
— Istotnie podziwiałem cię, podziwiałem tembardziej, że byłem przygotowany na wybuch płaczu, na sceny rozpaczy i żalu. Przekonałem się wszakże, że wy kobiety umiecie znosić cierpienia.
— Może w tem właśnie siła nasza jest... Nie kryję przed tobą mój drogi, żem przeżyła chwile okropne, ale na szczęście w samem cierpieniu znajdowało się i lekarstwo zarazem.
— Jakto?
— Ciężki zawód łączył się z rozczarowaniem, żal z pogardą dla tego, który stał się jego przyczyną, że więc przeniosłam ten cios, to ściśle biorąc zasługa