— Jakimże sposobem pozbyłaś się nareszcie tego nieproszonego towarzysza?
— Widząc, że nie myśli odejść, weszłam do sklepu. Zażądałam igieł i różnych drobiazgów. Wybierałam dość długo, a on oczekiwał przed sklepem. Widziałam to doskonale. Zabawiwszy w sklepie z kwadrans, wyszłam, na szczęście przejeżdżała próżna dorożka, wskoczyłam w nią i kazałam się zawieść do domu. Pan Kazimierz został na ulicy i, jak się zdaje, zaniechał dalszej pogoni.
— Bardzoby mądrze zrobił — rzekł Czesław — i więcej od niego nie żądam. Pomiędzy nim a nami wszystko skończone.
Stasi zdawało się, że po drugiej stronie ulicy dostrzegła swego byłego narzeczonego.
Istotnie był to on. W naciśniętym na same oczy kapeluszu, z brodą wsuniętą w podniesiony kołnierz od paltota, przechadzał się po trotuarze, widocznie oczekując na kogoś.
Dostrzegłszy Stasię idącą w towarzystwie brata, skinął na dorożkę, wsiadł w nią i pojechał, zrozumiawszy, że oczekiwanie jego dzisiejsze będzie bezowocne.
Rozmawiając o swoich smutkach i kłopotach, brat i siostra doszli do domu na Ogrodowej.
W bramie spotkał ich jegomość już nie młody, dosyć otyły, szpakowaty, nbrany dosyć pretensyonalnie, z wąsami i bródką uczernioną, w niebieskich okularach na nosie.
Był to właściciel domu.
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom II.djvu/93
Ta strona została uwierzytelniona.