— Czyż to wstyd? kochany panie, czyż to wstyd? Człowiek młody nie może być zresztą niezamożny, bo przed nim cały świat otwarty, a pani naprzykład — rzekł patrząc na Stasię — może jeszcze znaleźć nietylko zamożność ale los, szczęście.
— Ah, nie mówmy o tem!
— Jak nie mówmy to nie mówmy. Ja tylko proponuję... proponuję zmianę lokalu, płacić państwo będą tyle co i teraz.
— Przecież nie możemy narażać pana na stratę.
— Jakaż strata?!
— No przecie.
— Niech pani obliczy. Ja sam sobie za komorne nie płacę, a od państwa biorę. Mieszkania dla siebie potrzebuję, a czy mieszkać będę na dole czy na piętrze, to mi dochodu ani o jeden grosz nie umniejszy. Nieprawdaż?
— Zapewne, ale zawsze...
— Ja proponuję i proponuję ze szczerej życzliwości. Chociaż nie osobiście, ale ze słyszenia znam państwa oddawna.
— A to zkąd?
— Nieboszczykowi panu radcy, mój brat stryjeczny zawdzięcza to, że obecnie ma doskonałą posadę i pewny kawał chleba. Tylokrotnie mi mówił o państwu, a zawsze z uwielbieniem szczerem i wdzięcznością. Chociażbym więc nawet zrobił państwu jakąś dogodność, to byłaby tylko z mej strony słaba oznaka pamięci i wdzięczności za brata. — Niechże się państwo nie skrupulizują i przyjmą moją propozycyę.
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom II.djvu/96
Ta strona została uwierzytelniona.