Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom II.djvu/98

Ta strona została uwierzytelniona.

niej o Czesława, pytała kiedy kursa skończysz? Powiedziałam, że na przyszły rok. To ślicznie, zawołała, to bardzo ślicznie! mąż mój będzie mógł dać panu Czesławowi korzystną posadę w cukrowni, teraz poszukują młodych ludzi z wyższą kwalifikacyą naukową.
— Ależ mamo! — zawołał Czesław — ludzi z wyższą kwalifikacyą są całe setki w Warszawie; biedacy muszą dawać lekcye, gdyż inaczej pomarliby z głodu.
— Ah! moje dziecko, nie sprzeczaj się. Skoro pani Ewelina powiada, że poszukują, to poszukują — wyraźnie mi to powiedziała. I nie myśl, że tylko ona jedna tak mówi. Zaraz po jej odejściu przyjechała pani Szulc, wiesz przecie, ta co bywała u nas tak często.
— Wiem, wiem.
— Jej mąż jest teraz bardzo ważną figurą w zarządzie drogi żelaznej i szczerze żałuje, że jesteś jeszcze na kursach, ponieważ wziąłby cię zaraz na kolej.
— Zkąd taka nagła czułość? Nie rozumiem doprawdy, jestem jak na niemieckiem kazaniu.
— Szczególny z ciebie chłopak, mój Czesiu. Zkąd czułość? Dziwne doprawdy pytanie. Tu nie jest żadna czułość, tylko stosunki, stosunki nasze dawne, moje dziecko. Twój ojciec robił ludziom tyle dogodności, więc teraz ludzie nam robią. Cóż się dzi-