wić? kiedy nietylko ludzie z towarzystwa, ale nawet taki Frichtencwajg czuł się w obowiązku.
— Czyż i on był tutaj?
— A był.
— Czegóż chciał od mamy?
— Przyszedł dowiedzieć się o moje zdrowie i pytał czy mi nie potrzeba pieniędzy. Ofiarował mi kilkaset rubli na pół roku na bardzo mały procent.
— I mama wzięła od niego?
— Naturalnie, że wzięłam... dlaczegóż nie miałam wziąć?
— A zkąd oddamy?
— O! niech was o to głowa nie boli. Nie ztąd to zowąd, zawsze się znajdzie. W każdym razie Fichtencwajg jest bardzo poczciwy. Gadają na żydów, piszą na nich, a jednak...
— Zapewne darmo nie pożyczył mamie tych pieniędzy.
— No, nie.
— A widzi mama!
— Cóż chcecie, przecież to jego chleb. On z tego żyje.
— Co mama myśli zrobić z temi pieniędzmi?, zapytał Czesław.
— Meble chcę kupić. Cóż patrzycie na mnie z takiem zdumieniem, wszak nie mówię od rzeczy...
— Dotychczas mama nie miała tego zamiaru —
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom II.djvu/99
Ta strona została uwierzytelniona.