Pole przylegało do lasu i ścieżka z pszenicy wybiegłszy, wpadała wprost między drzewa.
Na samym skraju boru, prawie przy polu tuż, gruba zwalona kłoda leżała.
Niegdyś było to wielkie, wspaniałe drzewo, ale je burza obaliła, gałęzie ludzie rozciągnęli, a trochę deszcze zgnoiły, a pień nawpół spróchniały został i leżał tu od lat wielu, jak trup na pastwę robaków rzucony.
Opodal na polance wznosił się na wzgóreczku małym krzyż dębowy, z grubo ciosanego drzewa zrobiony, na nim figura Ukrzyżowanego przybita i wianuszek zeschnięty, zapewnie o wiośnie ręką jakiejś dziewczyny zawieszony.
Niedaleko szemrała ta sama rzeczka, co w olszynie koło Rafałowego czworaka płynęła.
Dziwnie zacisznie i spokojnie było w tem leśnem ustroniu. Drzewa szumiały, a od czasu do czasu dał się słyszeć krzyk sójki, albo kukułka odezwała się figlarna.
Rafałowa sama nie wiedziała, po co w to miejsce przyszła, ale czasem się zdarza, że człowiek, choć niby nie widzi nikogo koło siebie, słyszy jakieś szepty, jakieś wołania, jakiś głos, co wyraźnie, jakby ludzkim głosem, powiada: idź... a jak kto za tym głosem nie idzie, to ono go przez moc ciągnie, popycha, trąca, dopóki człowiek tego rozkazania nie posłucha i nie spełni...
Kto to ono jest niewiadomo. Nikt go nie widział i pewnie nikt nie zobaczy, ale że jest, wie o tem każdy
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/100
Ta strona została uwierzytelniona.