Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/101

Ta strona została uwierzytelniona.

chłopak, któremu modre oczy mignęły, wie każda dziewczyna, co jej tęskno za takim, który jej się upodobał.
Czy to ono dobre jest, czy złe — także niewiadomo. Bywa, że ojcowie na nie pomstują, matki płaczą, ale bywa także, że młodzi błogosławią je i słuchają jego głosu bardziej, niż ojcowskiego, albo matczynego.
Są takie różne głosy na świecie, co wyrozumieć je trudno i pomiarkować zkąd się biorą nie sposób, ale są, ludźmi rządzą i od świata założenia aż do jego końca trwać będą...
Jaki tam głos Rafałowej szeptał, żeby oną ścieżką, co się wśród pszenicy ciągnie, do boru biegła, któż zgadnie? dość, że musiało jej coś szeptać, skoro poszła, przyszła i na tej kłodzie zwalonej, nad którą się burza swego czasu znęcała, usiadła.
Ten zaś głos, który jej ciągle w ucho naszeptywał „idź“, który ją jakby za rękę ciągnął w to miejsce, musiał z wiaterkiem, co po polach i łąkach chodzi, na leśniczówkę polecieć i tamtemu z modremi oczami, co z Mordką koło kościoła rozmawiał, coś naszeptać, nagadać, bo i on, strzelbę zarzuciwszy na ramię, w las poszedł i prosto jak strzelił, jakoby go kto za rękę prowadził, wprost do owej kłody zwalonej podążał.
A przecież nie było pomiędzy nimi ani mowy, ani namowy, ani gadania żadnego. Ot, pchało ich coś ku sobie, ku tej kłodzie wpół nadpróchniałej, przez burzę niegdyś zwalonej.
Ona przyszła, siadła na niej i zadumała się, tak samo jak tam nad strumieniem w olszynie, on szedł