wtenczas ojciec i ciebie odpędził i zostałam sama jedna, bo nawet nie było się przed kim użalić, ni słowa do kogo powiedzieć... A ojciec wciąż nastawał, krzyczał, groził i uderzył nawet parę razy: „idź i idź“. Nie było sposobu, poszłam za Rafała. Jakie miałam i jakie mam życie, nie będę ci powiadać... dość, że ciągle o śmierć Boga proszę. Uganiam się za robotą, żeby mi dnie prędzej schodziły i tak żyję.
— Biedna, biedna Józiu!
— Nie żądam litości niczyjej, nawet twojej; co mi sądzono, niech się stanie! Wola Bozka. A jeszcze ludzie na mnie gadają i tego Wojtusia darować mi nie mogą, choć Bóg mi świadkiem, żem mu krzywdy żadnej nie uczyniła.
— Jakiego Wojtusia?
— A Rafałowego synka po tamtej żonie, co, na moje nieszczęście, umarła. Juści nie lubiłam go tak, jakby matka rodzona, bo zkądże? Jego ojciec życie mi zmarnował i zatruł, więc też i dziecko nie mogło miłem mi być. Ale krzywdy odemnie nie miał ten chłopiec, a chociaż uciekł, jak sąsiad gąsiora zabił, to prawdę rzekłszy, więcej ze strachu przed ojcem, aniżeli przedemną. Wielka mi rzecz właśnie Rafałowy gąsior! Słowa byłabym nie pisnęła. Cóż mi!? Dość, że dzieciak uciekł, zaprzepaścił się niewiadomo gdzie, a ludzie na mnie gadali, że to z mojej winy. Napłakałam się dość po nocach, namartwiłam, ale tłómaczenia przed ludźmi nie składałam. Po co? Wszystko mi jedno. Chcą gadać, niech gadają... Od dnia, jak chłopak ten zapodział się gdzieś, jeszcze gorzej mi było. Rafał, widząc że
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/104
Ta strona została uwierzytelniona.