nie jestem dla niego taka, jakby chciał, nienawiść wielką do mnie powziął, radby się nawet do bicia brał... ale niechnoby!... Wie on, żem mocna jak chłop i że w gniewie nie pytałabym na nic. Boi się i tylko spogląda na mnie z podełba jak wilk. Niemowę-dziewkę w izbie trzyma, żeby na prześpiegi za mną chodziła.
— Szpieguje cię!?
— A niech tam! Nie robię ja nic takiego, z czembym się kryć przed ludzkiem okiem potrzebowała. Dzień za dniem idzie mi, właśnie tak jak onym zatraceńcom co po kryminałach siedzą. Taka niedziela jak piątek, taki piątek jak niedziela — wszystkie jednakowo ciężkie. W robocie chodzę jak wół w jarzmie, a chodzę z dobrej woli, bez przymusu, bo przy zatrudnieniu lżej mi jakoś i smutnym myślom przystęp do głowy trudniejszy. Gadają na mnie ludzie, żem chciwa na grosz... prawda... prawda, zbieram jak mogę i sama nie wiem dlaczego. Może mi się ten grosz kiedy przyda. Ale ja ciągle mówię, a ty mi nic nie powiadasz, Antosiu. Chyba tobie lepiej na świecie niż mnie. Daj ci Boże, daj ci Boże jak najszczęśliwiej, jak najlepiej. Znajdź sobie jaka dobrą dziewczynę, ożeń się, dorabiaj się... żyj w szczęśliwości, w spokoju, a ja... ja poniosę dalej ten krzyż, jako na kazaniu ksiądz nauczał, poniosę aż do trumny...
Tu już żałość wezbrała w niej całkiem, tak że łez powstrzymać nie mogła, i wytrysnęły z jej oczu duże, ciężkie, i potoczyły się jak groch, po opalonej twarzy, spadały na ręce, na fartuszek, na mech ów
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/105
Ta strona została uwierzytelniona.