— Wola twoja.
— Wola albo nie wola, a ty mnie co jesteś?! co ty mnie jesteś? gadaj — co? Ja ciebie u ojca tysiącami opłacił, ja ciebie poprostu kupił, ja ciebie za żonę wziął, a ty co? Czy ty żona mnie?! ty!
— Czego chcesz? — zapytała.
— Czego ja chcę? a to nie twoje psie prawo spytać gdzie ja jeździł, co ja robił, wiele ja zarobił? Nie twoje psie prawo cieszyć się i radować, że ja sto rubli zarobił! Słyszysz ty, sto rubli!... jak lodu sto rubli... ja!
— Zarób sobie i tysiąc.
— Zarób tysiąc! albo i strać tysiąc, prawda? Żebym ja stracił i tysiąc, tobie jedno!
— Wola twoja.
— U ciebie wszystko: wola twoja, wola twoja, a spytałaś ty się, czy ja głodny, czy ja przemokły, czy ja zdrożony? Inna toby choć gorzałczyny kieliszek przyniosła, choć tymczasowo chleba kawałek podała, póki co... a ty!?
Ona wzruszyła ramionami, poszła do komory, wyniosła ztamtąd wódki całą flaszkę, chleba bochenek, kiełbasy, kawał słoniny i położyła przed nim na stole.
— Jedz skoro chcesz — rzekła — toć twoje...
Z podziwem spojrzał na nią, nie mogąc pomiarkować co jest. Ona zawsze taka skąpa dla siebie samej i dla każdego, rzuca mu na stół wszystko co ma, bez rachunku, bez miary...
Roześmiał się na całe gardło.
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/113
Ta strona została uwierzytelniona.