w krótkim czasie zebrać sobie obiecywał, o majętnościach nieprzebranych, pieniądzach nieprzeliczonych.
Napił się wódki raz i drugi i trzeci, podjadł porządnie i sparłszy głowę na rękach niby dumał, niby drzemał, tak że i sam nie wiedział czy we śnie, czy na jawie jest.
Że w chciwości nienasycony był, więc mu dziwne myśli przychodziły do głowy; zdało się mu, że widzi już koło siebie nagromadzone beczki złota, paki bankocetli, a dobytku, a mienia wszelakiego, lasów, pola, łąk, że człowiek oczami nie przejrzy, myślą nie obejmie! Zdało mu się, że wszystko, na co tylko spojrzy, to jego i ludzie z pokłonami przychodzą i łaski jego pożądają i ścielą mu się do kolan... a on siedzi sobie, nic nie robiąc, gorzałkę co najlepszą popija, samą słoninę je i patrzy na skarby swoje, które rosną jako góry co największe, przesypują się jak piasek, przelewają jak woda.
Byłby tak Bóg wie jak długo w tem zadumaniu słodkiem zostawał, ale niemowa do stancyi weszła i za rękaw go szarpnęła.
— Co ty? co chcesz? — zawołał, zrywajac się z ławy.
Ona stała przed nim, śmiejąca się okrutnie, bełkotała coś, biła się rękami po piersiach; na olszynę, na las wskazywała ręką i znów się śmiała szkaradnie i za kapotę go ciągnęła.
— Co ty! oszalałaś... czy cię złe opętało!? Czy wam obydwom waryactwo przystąpiło do łbów?!
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/116
Ta strona została uwierzytelniona.