Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/117

Ta strona została uwierzytelniona.

Odtrącił ją, ale ona jeszcze bardziej przystawała i jeszcze gwałtowniej wymachiwała rękami.
— A zgiń, ty poczwaro! — zawołał i popchnął ją, aż się zatoczyła pod komin.
Niemowa upadła na ławkę przy piecu i patrzyła na niego wystraszonemi oczami, zdziwiona że jej zrozumieć nie chciał.
On sam przed dom wyszedł. Zajrzał do zabudowań, potem znów do izby wrócił, przespał się i o samem południu, kiedy ludzie z pola wracali, zapalił sobie fajkę i przed czworakiem usiadł.
Akurat Piotr z Milczkiem z pola szli.
— Niech będzie pochwalony! — ozwał się Piotr, Rafała domostwo mijając.
— Na wieki... — odburknął Hulajdusza.
— A ty, panie bracie, Rafałku, nie w polu dziś? nie chciało się? — rzekł Milczek.
— Tobie do tego nic.
— Nic albo i nie nic, bo podług tego jak w umowie stoi, żniwa wszyscy do spółki mamy robić.
— To sobie rób.
— Ja robię, ale jak do podziału przyjdzie, to ci za jeden dzień wytrącimy. Nie bój się, zara Zacharyaszowi powiem, żeby zapisał. To jest sztuka! My będziemy pracowali na ciebie?! niedoczekanie...
— Pójdź ty do starego psa, pókim dobry.
— Co ty mnie dyfamujesz... taki synu!
— Milczek, Milczek, daj pokój — tłómaczył Piotr — zaniechaj; toć obraza Bozka i grzech. Nie dzi-