Pozbierali ludzie zboża, pozwolili do stodół; zasieli pszenicę, żyto zasieli, wykopali kartofle, porządnie, foremnie, jak się patrzy, po gospodarsku, gdzie każda rzecz swoją koleją idzie, jedno za drugiem, po porządku, według tego jak Pan Bóg postanowił, a ojcowie, dziady i pradziady robili.
Oziminy wschodziły pięknie, a rżyska na polach czerniały, liście zaś na drzewach jedne żółkły, drugie czerwieniły się, jakby na nie rdza padła, a po lasach wyrosła moc grzybów, rydzów i bedłek wszelakich, sitaków, kozaków, maśluchów, gąsek, gołąbków i innych różnych a różnych, że i spamiętać i przeliczyć nie sposób.
Kobiety i dziewczęta chodziły, płachtami i koszami znosiły one dary Boże, suszyły na słońcu, soliły w beczkach i baryłkach, bo grzyb jest rzecz dobra, czy na sprzedaż, czy na własne spożytkowanie pożyteczna.
Na świecie było jeszcze dość ciepło i pięknie, chociaż rankami siwy mrozik kładł się po płotach, po