świętej Urszuli, po Wszystkich Świętych, że i spamiętać trudno, a wszędzie ruch, wszędzie narodu moc, przyjacielstwo, kompania, uciecha...
Jeździła i latoszyńska szlachta po jarmarkach, bo komu jarmarku nie potrzeba? Gdzież sprzedać parę korcy zboża, czy z przychówku co, szkapę, wołu, a choćby i gadzinę? Gdzież znów kupić co, czy wedle obuwia, czy wedle odzienia, wedle mody?
Jesień, zima idzie, a niejednemu kożuszysko już za służbę dziękuje, kapota się drze, buty pić wołają, kaszkiecina wypłowiał na amen, pas popękał. Żeby człowiek nie wiem jak głową kręcił, musi worek rozwiązać i groszowiny dostać, bo nieforemnie porządnemu gospodarzowi, a jeszcze szlachcicowi, po dziadowsku chodzić i w palce od mrozu chuchać.
Trzeba sprawunku każdemu, a już najosobliwiej kobietom, jako że u nich gałgany na pierwszym numerze stoją i że jedna przez drugą na modność się wysadza.
Więc chustki czerwone i takie i owakie i na szyję, trzewiki do parady na obcasach — i tasiemki i wstążki i czepki i na sukienkę i na kaftanik i na to i na owo, że nie przerachować tego.
Każda gospodyni zbiera grosz do grosza, prawie że przez cały rok, żeby pod jesień, jak jarmarki nastaną, odziewadło było za co kupić. Insza sobie i szubę sprawi, foremną, na wacie, szubę taką, żeby kopiec siana otulić nią można, bo ma się rozumieć, jak sprawiać to nie żałować, wolej niech będzie porządny statek, choćby trochę i za przestronny, niż jakie licho
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/130
Ta strona została uwierzytelniona.