Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/132

Ta strona została uwierzytelniona.

z wszystkich boków, aż człowiek z tego utrapienia nasmaruje furę — oto i wlecze się na jarczmarczysko, nietyle dla siebie samego, ile dla tych kobieckich fatałachów...
I w Latoszynie tak bywało.
Co prawda, o trzy mile, w Partaczkach, we wtorek po świętym Szymonie bywał taki sławny jarmark, że bez kobiecego przypomnienia każdy na niego śpieszył, bo to trzeba wiedzieć, gdzie człowiek bydlęcia nie sprzedał — a tam sprzedał, gdzie konia nie kupił — a tam kupił; zaś czapek, butów, kożuchów, zaprzęgów, choćby i rzemiennych nawet, bywało takie zatrzęsienie, że niewiadomo co wybrać.
I jaki godny towar tam się znajdował! Na butach rzemień jak żelazo, kożuch każdy jak pierzyna, a czapki foremne, według każdego stanu i osoby: — i pańska maciejówka z szerokim rzemieniem i szlachecki kaszkiet z daszkiem od słońca przysłonienia i chłopskie czapczysko, jak wronie gniazdo ogromne.
Wszystko, wszystko było tam, co tylko dusza zapragnie, co w pomyśleniu być może.
Żydy po kramach przez pół roku się na ten jarmark szykowali, to też było towaru wszelakiego w bród i w jak najlepszym gatunku. Sól nie sól, śledzie nie śledzie, żelaztwo nie żelaztwo, tytoń, postronki, angielskie cukierki, nafta, pierniki, smarowidło do żelaznych osi, lusterka, osełki, słowem wszelki towar, czy do pożytku, czy do ozdoby, czy do smaku albo do uciechy.
Na taki jarmark naród nie szedł jako ludzie zwy-