Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/133

Ta strona została uwierzytelniona.

kle idą, lecz płynął niby fala ku miasteczku, wszystkiemi drogami; jeszcze nocą, jeszcze przededniem, a kiedy już się słońce trochę podniosło, to rynek mieściny stawał się jako jedno jezioro, jako morze głów ludzkich.
Krzyk, wrzask, pisk, gwałt, harmider czynił się wielki, a pieniądze płynęły z rąk do rąk niby woda. Ten sprzedał, ten kupił, ten sobie sprawunek jaki zrobił — dość że każdemu pożytek był i uciecha.
Z Latoszyna pojechała wszystka szlachta, statecznie, porządnie, wszyscy w lepszem odzieniu, z żonami, z dziećmi.
Jedna tylko Rafałowa w domu została.
On pytał ją, czy jechać nie chce, ale ona odrzekła:
— Nie, lepiej niemowę weź, niech sobie chustkę kupi.
I wytłomaczyła to niemowie po swojemu, na migi, a ta zrozumiała wnet o co idzie i aż skakała z radości, że ją taka uciecha ma spotkać.
Uczepiła się na samym brzeżku woza, na którym Rafał obyczajem swoim z Mordką jechał.
On teraz zawsze z Mordką kompanię trzymał i dziwnie, dziwnie cały swój obchód odmienił.
O gospodarstwo dbał niewiele, w domu gościem tylko bywał, ciągle w podróży, w drodze, to tu, to owdzie, a zawsze z Mordką i widać że mu się z tem źle nie działo, bo pieniędzy miał coraz więcej.
Chwalił się nieraz przed żoną, że tu tyle, owdzie zaś tyle zarobił, ale ona nawet tego w głowie nie mia-