Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/139

Ta strona została uwierzytelniona.

mni sobie, ile ja jegomości zarobku nastręczył i jakiego zarobku! całkiem lekkiego zarobku, co nie potrzeba plecy zmordować, ani ręki zmordować; trochę tylko głową pokręcić, parę mil drogi pojechać i już pieniądz idzie jak woda, gotowy grosz sypie się całkiem jak piasek! Tylko worek nadstawić i brać... Oj, oj, wiele ja już panu Rafałowi zarobków nastręczył.
— A sam mało zarobiłeś mojemi pieniędzmi?
— Ja zarobiłem, to prawda... a czy jegomość chce, żebym ja nie zarobił, żebym ja za darmo głową kręcił?
— I po co ty pytlujesz tak językiem?
— Po co ja pytluję? To ładne słowo jest! na maje sumienie, to ładne słowo! Ono nawet całkiem pasuje na taką osobę jak pan Rafał! Tfy! ja rozmawiam grzecznie, po przyjacielsku, jak między wspólnikami się należy, a jegomość powiada co ja pytluję!
— Bo prawdziwie, że ci się nigdy gęba nie zamyka.
— Ha! ha! nu, a na co Pan Bóg dał człowiekowi gębę? Chyba na to, żeby gadał. Pan Rafał ciągle zły, ciągle się gniewa, ja nie mogę zmiarkować, dlaczego tak. Co jegomości brakuje na świecie?
— Et! każdy człowiek zmartwienie swoje ma.
— O! to jegomość powiedział dopiero całą prawdę. Każdy człowiek zmartwienie ma.
— Albo nie?
— Aj, aj! każdy człowiek, na moje sumienie! Jeden ma w domu dobrze, to mu się interesa dobrze nie prowadzą — drugiemu się interesa dobrze prowadzą,